Oświadczenie Starszego Puchacza ds. kontaktów z Innymi Ludami w sprawie Kraju Bobrów

Oświadczenie wydane po bladziemu, gdyż niektórzy nie rozumieją narzecza Szoszoinów

Zerwanie Traktatu z bobrami równoznaczne jest z zaprzestaniem istnienia Quarkoyo w zapisanej w traktacie formie.
Okoczia jest gotowa uznać władzę faktyczną Kraju Bobrów na terenie Fortu Quarkoyo pod warunkiem spełnienia postulatów pozwalających uznać Kraj Bobrów za mikronację. Postulaty te ze względu na szczególny charakter ogłoszenia niepodległości przez wyżej wymieniony twór są wyjątkowo łagodne: Kraj Bobrów musi zaprezentować stronę internetową z co najmniej jednym miejscem publicznym i listą obywateli.
W momencie spełnienia warunków przez Kraj Bobrów Okoczia może przystąpić do jakichkolwiek rozmów. Do tego czasu Okoczia nie będzie podejmować żadnych działań przeciwko wyżej wymienionemu tworowi, a działania Kraju Bobrów przeciw Okoczii uznawać za niebyłe.

(-) Żelazny Żuk

2 czerwca, 2010 at 6:45 pm Dodaj komentarz

Żelazny Żuk wraca do Trypolisu

Piekielny Wilk w końcu przybył, wielu Winków przylazło, przybyli też Mikrosławianie. RWSie uciekli, bo za dużo im kazano pić. Nagle zadzwonił do mnie telefon. Dostałem wezwanie do Trypolisu.

Niezwłocznie przebrałem się w moją starą zbroję i udałem się do czółna. Wsiadłem w nie i wiedząc, że świat okrągłym jest popłynąłem tam, gdzie niedawno słońce zatonęło w otchłani oceanu.

Złapawszy odpowiedni prąd położyłem się w czółnie i przespałem czas w jakim minąłem Elderland. Już trzeźwy obudziłem się na pełnym morzu. Chwyciłem wiosło w dłonie i zacząłem płynąć na południowy zachód.

Zmęczony wiosłowaniem znów się położyłem, by się przespać. Akurat po mojej prawicy zachodziło słońce.

Następnego ranka zauważyłem, że oddalam się od brzegu. Natychmiast złapałem za wiosło i zacząłem zakręcać w kierunku rozległej wyspy. Zmachałem się, ale w okolicach południa dobiłem do plaży. Rzuciłem się w piach i tak znowu usnąłem.

Obudziłem się na furmanie pełnej siana. Jechałem po polnej drodze wieziony przez jakiegoś chłopa. Z tyłu miałem związane ręce.

– Hej! Panie! Co pan wyrabiasz?! – wrzeszczę na woźnicę.
– O! Zbudził się pan. Witam serdecznie i do nóżek bym upadł, ale lejców nie puszczę, bo koń narowisty i jeszcze mi zwieje.

Nie zważając na to, że koń wlecze się bardziej jak muł, czy osioł, a nie rumak wrzeszczę dalej na furmana:
– Panie! Ale jak mi pan do nóg padać chcesz, to czego mnie ręce żeś związał?!
– Co by Pan nie uciekł.
– Czego ja miałbym od dobrodzieja uciekać?! Chyba, że masz pan złe wobec mnie zamiary…
– A gdzieżby tam! Gdzieżby tam! Tylko nagrody chcę za pomoc.

Wtedy zrozumiałem, rzeczywiście, nie miałem przy sobie ani grosza. W końcu, na co mi w Okoczii jakieś pieniądze? Postanowiłem jednak pociągnąć furmana za język.

– Panie!
– Bardziej chamie…
– Mości furmanie!
– Już lepiej, jeno już nie wrzeszczcie panie.
– Dobrze. A z czystego obowiązku wobec wyznania to mi pomóc nie można było?
– A no można… Ale jak Bóg Kubie, tak Kuba Bogu!
– A co ja panu zrobił?
– Pan może osobiście i nic, ale zakonnicy! Psubraty! Podatki ściągają, a państwa nie pilnują! Tu nic nie ma! Bieda takim kmieciom jak ja! Myślę sobie – odwiozę, to mi zapłaci.
– I po to wiązać?
– No, a jak? Mnie to nie, ale mojego szwagra to już tak raz zrobiono. Wziął pijanego Templariusza na furmanę, a jak tamten się przebudził to szwagra pobił, za lejce chwycił i kradzioną furmaną pognał do miasta! Nie oddał!
– O masz!
– To ja pana – ciągnął furman. – Na zapas związałem i bezpiecznym się czuję.
– No dobra. A gdzie mnie furman wieziesz?
– Do Trypolisu, a gdzie?

Zamilkłem i nie odezwałem się aż do bramy zamkowej w Zamku Obronnym.

– No to mów pan, komu pana odstawić? – spytał przez ramię furman.
– Hmm… Nie wiem.
– No co pan? Któremu zakonnikowi?
– Nie wiem, naprawdę! Dwa lata mnie tu nie było!

Furman ściągnął lejce i odwrócił się do mnie zaciekawiony.

– A to pan nietutejszy? Z Akki może? Wreszcie państwo odżyje!
– Nie, nie z Akki.
– To może z tej Samundy, która podobno nami włada, ale niewiele z tego wynika?
– Nie, nie z Samundy.
– To skąd pan?! – krzyknął zirytowany furman.
– Z Okoczii.

Woźnica podparł się na kolanie, głowę drapać zaczął. W końcu spytał:
– A gdzie to?
– Tam, Elderland, Mikrosławia, Natania….
– O! Elderland to ja wiem gdzie, Natania też, ale ta Mikrosłonia…
– Mikrosławia – dawny Nowal.
– No patrz pan, żyję tu na tej wiosce, nawet nie wiem, co w v-świecie. A niby jako sołtys to i tak poinformowany jestem! A to, co pan robisz tu z tak daleka i jeszcze w templariuszowskim rynsztunku?
– Nie powiem.
– A to nie mów pan! Łaski bez! – furman zakręcił się w siedzeniu i chciał ruszyć.
– Tyle woźnico powiem, że tutejszy.
– Jak tutejszy, jak z daleka?
– A no tak. Gdzieś śluby templariuszowskie złożyć musiałem. Gdzie jak nie w majątkach ojca?
– Panicz Mardred! Mardred Bourbon! Jak do nóżek miałem padać, to teraz nie wiem jak uwielbienie pokazać!
– Nie trzeba, nie trzeba. A nie Bourbon, tylko von Salvepol-Nova Vita. Długo opowiadać.
– To ja pana zarządcy zamku zawiozę! Godfrydowi de Szoszone!
– To tu dalej pan Gotfryd?
– Tak! A kto inny? Panowie i panie na Trypolisie się zmieniali, ale Gotfryda nikt wyrzucać nie myślał.
– To wieź mnie furmanie, wieź.

I wjechaliśmy na dziedziniec zamkowy.

4 Maj, 2010 at 12:20 pm 1 komentarz

Żelazny Żuk duma o Haroldzie

Ciągnąc krokodyla do groty Mictantecutliego Żelazny Żuk rozmyślał. Wcale nie zważał na krokodyle łzy. Wiedział z bladziego doświadczenia, że są sztuczne. Dziwił się jednak, że Haroldowe gady okazały się tak ciapowate. Żeby taka wielka bestia nawet oporu nie stawiała?! Kto to widział?! Po dwóch młynkach, jakie Żelazny zakręcił nad sobą trzymając gada za ogon, krokodyl stracił przytomność. Potem ocucił się, ale już miał na gębie drut. Bezsilny próbował ostatniego fortelu, płaczu. Ale nieubłagany Żelazny ciągnął go na posiłek. W końcu Mictantencutli miał po bobrach wzdęcia.

Ale tu się narator się rozpisał, a miał mówić o tym, o czym Żelazny dumał. A bił się ze swoim sumieniem.

– Czy wypada tak korzystać z czyjejś hodowli?

Dumał, dumał, ale znalazł tylko dwa argumenty. I oba na to, że godzi się. Po pierwsze – na chwałę Reala. Po drugie – właściciel krokodyla Szoszoinem nie był.

– Hmm… A może Harold Szoszoin? – pytał siebie.
– Nie, raczej nie – odpowiadało siebie. – Niby przybył dawno, ale jako Winek, niby nawet się zapisał w spisie, ale jako Winek, choć Szoszoinem się mienił.
– Szoszoinem i Winkiem… – przyznał Żelazny.
– Bizon i wilk, za dupę się gryzie – rzekło siebie.
– Ale Winkowie bracia! – próbowało bronić Harolda Żelazne.
– Bracia Szoszoinów czy siostry Wandy? Nie wiem już, co bardziej… – zastanowiło się siebie.
– Ale Harold, był w Okoczii tyle czasu!
– Więcej go było, niż nie było… Teraz jak go wyrzucili to przylazł do nas jak bobrza zaraza.
– Ty, siebie, może i masz rację… A głowa mi pęka!

I tak Żelazny Żuk pociągnął płaczącego krokodyla dalej.

20 kwietnia, 2010 at 12:12 am Dodaj komentarz

Żelazny Żuk i Mictantecutli

Po dwóch dniach płynięcia przez południowe morza dreamlandzkie Żelazny Żuk dotarł na Teronię. Wysiadł z czółna w Wayanatobee ubrany w długi haftowany płaszcz i krzyknąwszy:
– Nie mam czasu na pogawędki Czerwona Gwiazdo! – pobiegł brzegiem wyspy.

Starał się szybko przemierzać piaszczysty brzeg, lecz z każdym krokiem zapadał się w złoty pył.

– Nie Czerwona Gwiazdo! Górą iść nie mogę! – pokrzykiwał zdenerwowany.
– …
– Zobaczysz… – odparł tajemniczo duchowi.

W końcu dotarł przed wielki okrągły głaz. Zaparł się dwiema nogami i z całej siły go pchał. Głaz ani drgnął.

– Może zamiast gadać mi nad uchem pomógłbyś?
– …
– Nie, nie postawię ci Kojotówki. Przynajmniej nie teraz, bo nie mam czasu.
– …
– To co ja ci poradzę, że cię suszy? Ja od pół roku nie piję.
– …
– W Realu byłem… Dobra, pchaj.

Żelazny znowu się zaparł. Tym razem głaz lekko się przetoczył odsłaniając szparę pozwalającą na wejście do wcześniej niewidocznej jaskini. Szoszoin sięgnął więc przez szparę i pomacawszy chwilę wyciągnął z niej pochodnię. Jego twarz nie zmieniła wyrazu. Zachowywał się tak, jakby dokładnie wiedział, że ona tam jest.

Wbiwszy smolną pałkę w hałdę piachu pogrzebał chwilę pod małym kamykiem leżącym kilka kroków od jaskini. Trzy razy machnął dłońmi i wydobył dwa krzemienie.

Zapaliwszy pochodnię wszedł do jaskini. Wystarczyło przebyć kilka kroków, by napotkać rozwidlenie korytarza. Żelazny niemal bez zastanowienia skręcił w prawo. Z podobnym zdecydowaniem zachowywał się stając przed kolejnymi wyborami.

Dotarł wreszcie do dużego jeziora. Tam, przy brzegu, czekało czółno z wiosłem. Wsiadł i powiedział:
– A co cię to interesuje? Wsiadasz czy nie?

Płynął dość długo. Każde uderzenie jego wiosła było przedrzeźniane wielokrotnie przez Echo ogromnej pieczary. Wreszcie dopłynął do dwóch tuneli.

– Hmm… Prawy biegnie do źródła Tisy? Tak, prawy to Tisa, a ja mam płynąć lewym…

Po wpłynięciu w ten korytarz czółno natychmiast napotkało mały wodospad. Żelazny Żuk łatwo z niego spłynął i ustabilizował łódź. Potem odłożył wiosło i dał nieść się prądowi wody.

Czółno płynęło coraz szybciej, raz po raz nad głową Żelaznego przelatywały nietoperze, wreszcie nurt zaczął zwalniać, ale i korytarz się zwęził. Panował tu nieprzyjemny zaduch. Nad wodą unosiła się dziwna mgiełka. Na półce skalnej po prawej leżał ogromny szkielet Bizona.

Szkielet okazał się dopiero pierwszym. Dalej leżały kolejne. Obok Bizonów leżały saren, obok saren jelenie, obok jeleni wilki, a obok wilków niedźwiedzie. W dalszej części tunelu kości okalały całe sklepienie.

Wreszcie czółno lekko dobiło do jakiegoś brzegu. Żelazny wyszedł na brzeg i podniósł wysoko pochodnię. Jego oczom ukazała się wysoka na trzy Bizony bestia tocząca pianę z gęby. Jej zęby miały długość ręki Żelaznego, a mieściły się w mordzie szerokiej jak niedźwiedź. Pokryte łuskami ciało stwora ociekało wodą i krwią. W szponach trzymał jeszcze wierzgającego wilka, choć już bez zada.

Szoszoin zrzucił z siebie płaszcz odsłaniając wystającą za plecami rękojeść swojego starego miecza zwanego Bizonem. Chwycił go oburącz i zatoczywszy młynek nad głową uderzył z całą siłą w nogę bestii. Stwór jęknął przeraźliwie, pękło kilka łusek, z rany zaczęła się sączyć żółta maź.

– Już, już po wszystkim – rzekł nagle Żelazny, po czym poufale zbliżył się do ogromnego stwora.

Ten położył się na ziemi i zaczął wydawać z siebie dziwne dźwięki. Szoszoin przytulił jego wielki łeb i pogłaskał i powiedział:
– No już Mictantecutli, przestań płakać, zaraz cię opatrzę.

Wstał rozerwał swój haftowany płaszcz. Jedną część przyłożył do rany, zawinął i wrzucił do czółna. Drugą obwiązał grubą nogę bestii.

– No, dzielny byłeś, przekażę Realowi. Ale teraz muszę biec. Wpadnę do ciebie jutro – powiedział i wsiadł do czółna.

– A ty? – powiedział patrząc w miejsce, gdzie nikogo nie było. – Zamknij już tą gębę i wsiadaj, bo nie będę czekał! Wracamy!

7 kwietnia, 2010 at 6:07 pm 1 komentarz

Jak to Żelazny list otrzymał

Żelazny Żuk płynąc sobie spokojnie na wschód nie przeczuwał, że w Okoczii mogło zdarzyć się coś strasznego. Gadał sobie, z Realem w najlepsze, gdy o brzeg „jego” czółenka uderzyła butelka. „Jego”, bo czółno było pierwszym lepszym dopadniętym na brzegu.

Najpierw z butelki wyciągnął list.

– Od Samotnego Wilka, ciekawe czego chce… – zastanowił się mówiąc do siebie lub do Reala. Ciężko stwierdzić.

Przeczytał list i mówi:
– Widzisz? Skruszony jest… Tylko po co tak ciągle mi mówił o tych stolcach? Mowiłem mu przecież, że nie pozwalasz!
– …
– Nie, nie mów tak. Samotny nie jest zły. Męczy go tylko Wodowanie. Jak każdego przed nim. No może nie Pędzącego, ale my go sami na stolcu posadziliśmy, trochę bez jego wiedzy to i nie dziwota, że mu się nie chciało. Poza nim jednak nikt nie miał pomocy.
– …
– Już, cicho. Coś tu jeszcze jest.

Zerwał się silny wiatr, czółnem zaczęło trząść. Twarz Żelaznego Żuka nie zmieniała wyrazu. Popatrzył w niebo i krzyknął:
– Czego trzęsiesz?!

Morze nagle się uspokoiło.

Żelazny wyjął z butelki drugi kawał skóry. Wielkimi literami na górze napisano „Bizon informacje”. Ze zgrozą przeczytał o ranie Samotnego.

– No nie Ojciec! Przegiąłeś! Żeby ranić go? W ogóle! Kogokolwiek ranić?!

Real chyba nie odpowiedział, bo Żelazny Żuk nie wsłuchiwał się w nic z wzrokiem utkwionym w chmury. Szybko zawrócił czółno i zaczął płynąć z powrotem.

– Skunksi kuper, teraz weź i wróć. Pod prąd płynął nie będę. Trzeba przez Dreamland… Byleby zdążyć… – popatrzył w niebo. – A ty mi w tym pomożesz!

5 kwietnia, 2010 at 10:25 pm Dodaj komentarz

Jak Żelazny Żuk z Okoczii uciekł

Żelazny Żuk płynie sobie czółnem. Znowu rozmawia, ale jakby z własnymi myślami.

– Hm… A może przesadziłeś z tym uwalnianiem mnie?
– …
– No niby prosiłem, no niby są tępi i nie zrozumieją cię, ale żeby tak od razu stado bizonów na jedno tipi nasyłać?
– …
– No tak, rzeczywiście. Zawsze mogłeś nasłać Mictantecutli. No dobra, to gdzie teraz?
– …
– Rzeczywiście, byłem praktycznie wszędzie… Oj losie, losie…
– …
– Przepraszam, zapomniałem, że Los też jest zależny od ciebie.

I Żelazny Żuk uwolniony popłynął w stronę wschodzącego słońca.  Za sobą zostawił Okoczię. Kraj, któremu wiele dał. Ze sobą zabrał Dar. Dar i tak bezużyteczny. Za sobą zostawił Teronię z szamanką na brzegu, płaczącą nad rozbitymi słojami z ziołami. Popłynął tam, gdzie mu Szoszoini nie będą już nigdy zakłócać pogawędek z Realem…

2 kwietnia, 2010 at 11:19 pm Dodaj komentarz

Rozmowa Żelaznego z Realem

Z tipi szamanki słychać rozmowę. Rozmowa ta jednak na jeden głos jest prowadzona. Tak oto Żelazny Żuk rozprawia z Realem:

– Ojcze Realu, czemuś mi kazał siedzieć w Wirtualu? Nie widzisz, co się dzieje? Te skunksy wódz i jego pomocnik związały mnie i więzią…

– …

– No ja wiem, że ty wiesz. Ty przecież wszystko wiesz. Dziwi mnie tylko, że potrafisz spoglądać do wnętrza swojego brzucha.

– …

– No tak, tak… Z nas dwóch to ty jesteś bogiem. Masz rację. A długo tu będę siedzieć?

– …

– Jak to nie możesz nic zrobić?!

– …

– Mhm… Wiec bogów… Inter z ręki ci je, Net wdzięczne oczka robi, Neo siedzi w kącie z nosem na kwintę… Ładny mi wiec. Przecież oni wszyscy zrobią co im rozkażesz!

– …

– O widzisz. Ze mną trzeba szczerze. Rozumiem. Ale przecież jest Mictantecutli. Nie może mnie uwolnić? Przy okazji połknie parę Szoszoinek, w tym szamankę. Jak ona ma taką lewą stopę, to pomyśl o prawej!

– …

– No tak, „nie twoja liga”, jak zwykliśmy mawiać na twym dworze. Ale co z tym Mictantecutli?

– …

– Oj, trochę strachu im nie zaszkodzi.

– …

– Co z tego, że pomaga Lekaku! Niechby pijak jeden sam wymyślił sposób na starsze osoby. A to się rozpiło, wielce państwo, z Pędzącym Kojotem i się leni! Porządek byś z nim zrobił!

– …

– Nie, a gdzieżby tam. Ja?! Taki robak?! Gdzieżbym śmiał coś rozkazywać tak wielkiemu bogu jak ty!

– …

– Plan, plan. Pewnie taki jak twój Dar. Dziurawy i nie przydatny…

– …

– A idź sobie, idź… Niech ci Neo nogę podstawi!

Tak rozmowę tajemniczą z Realem – bogiem straszącym Szoszoinów – przeprowadził Żelazny Żuk, który pół roku prawie w brzuchu tego boga przebywał.

31 marca, 2010 at 9:48 pm 1 komentarz

Mobilizansja wojsk

Mobilizassujemy wojska:

Bo wiadomość z Wandystanu przyszła i dlatego, że mamy umowę z bladymi czerwonymi jakimi są Wandejczyki to ja mobilizansję wojsk ogłaszam.

Na razie ja tam was będę musztardował, ale potem pewnie kto inny wpadnie za Tańczacego, który tak się napił, że Ramberta udaje. Każdego Szoszoina uprasza się o zabranie z domu dzidotomahawka, dwóch tomahawków, łuku, niezliczonej ilości strzał i podręcznego zapasu Kojotówki, tak z mała beczułkę. Jakby ktoś miał jakaś bladą broń (a pokupowaliście ją od Winków) to weźcie. Nas pewnie atakować nie będą, a bladych krajach to strzela się z tych przymiotów Neo niemal codziennie.

Z ekwipunkiem stawcie się w dawnej Kompanii Handlowej. Tam poczujemy ducha Czerwonej Gwiazdy, obecność Kuliberka, wojny boga i smród niemytego bobra!

No i co do tego, że Tańczącego zbrakło. Już odbyła się zamiana-wymiana i Starszym Puchaczem od Wojen został Samotny Wilk. Obecnie odbywa się masowa wędrówka Szoszoinów suto zakropiona trunkami przeróżnistymi. W końcu co niektórzy pouciekali swoim kobietom…

(-) Żelazny Żuk

23 lipca, 2009 at 7:28 pm 1 komentarz

Skandal z trawką!

Dzisiaj, podczas oblegania Kayakonae, w którym siedzą białasy (bizonem tego nie nazwę) i ich obrońcy dowiedziałem się, że trawa, którą dodaję do mojej fajki nie pochodzi ze Scholandii! Podobno to jakiś trefny sarmacki towar!

Rozdarłem gębę tak, że co niektórzy ze Swawolnej Drużyny Przybocznej zaczęli się poddawać. Chwyciłem za tomahawk i przycisnąłem mojego dublera (jakos tak bladzi go zwą) Tańczącego z Bizonami do ściany:
– To ten towar nie jest ze Scholandii? Co ty mi tu sprzedajesz?
– Yy… Ale ja nigdy nie sprzedawałem zielska, to Swawolny!
– Co? Może mi powiesz, że to Swawolny tobie towar woził? Przecież ja wiem, że masz kontakty w Trizondalu!
– Ciekawe, nie znam tych kontaktów… Może i dobrze? – Tańczący głupio się uśmiechnął.
– Ty się głupio nie uśmiechaj! Mów! Od kogo bierzesz?!
– Ja biorę z Arakhanii.
– A ja pochodzę z Aztec! Gadaj mi od kogo bierzesz!
– Od kogo? Pędzący mi przysyła.
– Nie no! Ja cię chyba skalpnę! Z powodu ziół od Lekaku bym nie mamrotał!
– I ty wierzysz Pędzącemu, że on z Lekaku przebywa?!
– Nie zmieniaj tematu, to inna sprawa. Od kogo bierzesz towar?!
– No dobra, każe na siebie mówić TeeS, ale nie wiem kto to.

Zwolniłem Tańczącego i przekazałem mu dowództwo nad oblężeniem uprzedzając, żeby nie wyręczał się bobrem. Popłynąłem do Sarmacji, by spotkać się z tajnym szpiegiem Okoczii na tych ziemiach. Donosi o wszelkich posunięciach władz Tropicany, będzie pewnie i coś wiedział o mojej trawce.
– Howgh! Słuchaj, sprawa jest taka. Ktoś mi wciska trefny towar, zaczynam od tej trawki majaczyć. Tu masz próbkę. Nie wiesz czyje to? Wydusiłem z mojego dublera, że bierze to z Trizondalu od kolesia, którą każe zwać się TeeS. Chyba to jakiś skrót…
– TeeS? To Marcin Komosiński jest. On je chyba w cieplarni oświetlanymi świecami uprawia. Nie pal tego świństwa, tylko spróbuj naszego, baridajskiego stuffu.
– Baridajskie? Masz trochę? Spróbuję, a jak dobre, to przyślę ludzi po więcej.
Po kilku machach stwierdziłem:
– Khłe, khłe… Nie diziwę sie teraz, że Ivo tak młodo umarł, przedni towar. Dzięki za pomoc. Narazie!
– Spoko…

Tak, na niezłym haju wyruszyłem do Trizopolis. Wcześniej przebrałem się w moje ciuchy bladego, by nie wzbudzać podejrzeń. Nie wiem, co z tymi Sarmatami jest nie tak, ale przez cały czas wołali za mną:
– Jebać UKZT! Jebać UKZT!
Dziwni ludzie…

Zapukałem do wrót zamku.
– Witam… Można obejrzeć pańską szklarnię?
– Pomyłka… – i Komosiński zaczął zamykać dzwi. „Strugasz głupiego!” – pomyślałem. Włożyłem we wrota stopę, ale zaraz pożałowałem tej decyzji. Z czego w tym Trizondalu robią te odrzwia! Takich metali chyba nawet Gnomy nie produkowały!
Zwijając się z bólu powiedziałem:
– No chyba nie pomyłka…
– Nie mam szklarni – odpowiedział spokojny Komosiński. Chyba zauważył, ze coś brałem bo spytał:
– Do kogo Pan mówi?
– Komosiński Marcin prawda?
– Prawda – rzekł ze zdziwiona miną i dalej zaczął wciskać swój kit. – Nie mam szklarni.
– Dostaliśmy informację, że to od Pana pochodzi popularna w całej Okoczii trawka… Na pewno nie ma Pan szklarni?
– Jeśli o trawę chodzi to na pewno szklarnię ma Karton Soku!
Tak zdobyłem kolejny trop. Komosiński chyba rzeczywiście był czysty…

Karton Soku… Karton Soku… Jak go znaleźć! Szczęśliwie przechodziłem obok dużego sklepu w Trizopolis – Stonka. Patrzę na papiery na drzwiach, a tam – Sok! Karton – 2,59 lt.

Rzucam się do środka, szybko odnajduję Karton, chwytam go i mówię:
– I co koleś! To ty sprzedajesz trefny towarek Tańczącemu z Bizonami? Odpowiadaj!
Zacząłem nim potrząsać i potrząsać, by wydusić z niego prawdę. W końcu pękł. Obryzgał mnie całego lepkim płynem.
Zaczął się do mnie zbliżać barczysty koleś i mówi lokalnym narzeczem:
– Te słit gaju, coś ty najlepsiego nawyprawiał z tym sokiem? Rozpierduszka na pół sklepu! Mam zawołać mojego psiapsiela, czy sam grzeczniutko wyjdziesz?
Nie czekając na to, co ma mi zrobić ten wielkolud strzeliłem mu w szyję usypiającą lotką i zwiałem z powrotem do Okoczii.
Ale ja tej sprawy tak nie zostawię! Tańczący teraz będzie kupował tylko w Baridasie! A tego, kto produkuje to świństwo, które mieliśmy do tej pory złapię. Złapię i oskalpuję!

(-) Żelazny Żuk

5 lipca, 2009 at 11:46 pm 1 komentarz

Bratobójcza wojna nad Okoczią zawisła

Źle się dzieje, gdy głupota Szoszoinom na rozum pada, a zamiast niego nienawiść nimi kieruje i do zbrodni doprowadza! Grupa Szoszoinów pod wodzostwem Żelaznego Żuka i Tańczącego Bizona na białe bizony, gatunek nowy, nastawać zaczęła, ale nie pozwoli na to Swawolna Drużyna Przyboczna pod wodzostwem moim, Swawolnego Byka i Samotnego Wilka. Nie pozwolimy, bo białe bizony muszą być wolne! Czy kto kiedy słyszał, żeby czarnego człowieka wieszać, albo białego skalpować, bo skóry nie ma czerwonej!? Nie! A kupcy do nas przypływają i z Samundy i krajów bladych i wolni są, a białe bizony nie mogą? Bo nie są brązowe? Toć to nienawiść czysta i głupota i być tak dłużej nie może! Wzywam przeto ludzi bladych, aby do rozumu Wodza Okoczii Żelaznego Żuka zaapelowali, bo to co się dzieje śmiercią się skończy połowy Szoszoinów…

[-] Swawolny Byk

[http://www.okoczia.yoyo.pl/forum/viewtopic.php?pid=5550]

2 lipca, 2009 at 9:27 am 1 komentarz

Older Posts


Kategorie

  • Blogroll

  • Feeds