Relacja z podróży Ramberta na południowy kraniec mikroświata

15 lutego, 2009 at 10:56 am 1 komentarz

Dziś rano dopiero udało mi się powrócić z wyprawy na kraniec mikroświata, z której relację przedstawię poniżej.

Meldunek pierwszy (07.02)
Pierwszy dzien podróży upłynął spokojnie, minęlismy już nowalskie ziemie i zmierzamy dokładnie na południe. Słońce tu strasznie praży i okropny ukrop w kabinie, bo oczywiście zapomnielismy o pozostawieniu wywietrzników łatając poszycie. Otyły Bizon wpadł na pomysł, żeby dziurę wybić, na szczęscie jedyne co wybilismy, to jemu pomysł z głowy.
Nie wiemy jeszcze jak dlugo pod naszym Sterowcem będzie jedynie morze. Wedlug naszych danych powinniśmy już być na ziemiami dawnego cesarstwa aztec. Niestety, nic nie widać. Może ten ląd zatonął?
Ptaków tu więcej niż nad Okoczią i całymi stadami latają. Co dziwne, w kierunku południa, czyli coś tam być musi…

Meldunek drugi (09.02)
Dzień przywitał nas oślepiającym słońcem. Od przedwczoraj nie widzielismy już lądu. Według naszych wyliczeń powinniśmy za dwa wschody dolecieć na kraniec świata. Ten rejon mikrooceanu jest mało spokojny. Pod nami dość spore fale. Widać też ławice ryb, one także podążają głównie na południe. Spuściliśmy sądę, która pobrała próbkę wody. Okazało się, że woda tu cieplejsza i ciągle słona. Od pewnego czasu co chwilę zrywa się dość porywisty wiatr. W nocy uszkodzeniu uległo chyba jedno śmigło boczne, dziś to naprawimy. Prowiantu mało schodzi, bo Mewa mówi, że jak będzie dużo jeść, to żaden Szoszoin jej nie zechce.

Meldunek trzeci (10.02)
Straszne rzecyz się tu dzieją. Wiatr dmie jak szalony, miota Rambertem, śmigła kruszy, a Mewa w ładowni siedzi, bo mówi, że koniec blisko i umrzeć nam przyjdzie. Na szczęście Otyły głowy nie stracił, ale zacietrzewił się bardzo, bo twierdzi, że to ptaszyska nas zgubiły, bo gdyby leciały na północ, to może byśmy z wyprawy zawrócili. Teraz nasz proch wypluwa na nie i popłoch w niebie sieje.
Jutro około południa kraniec świata może zobaczymy. Póki co wracam do sterowni, bo Ramert znów koło zatoczył. Dobrze, że główne śmigła nowe…

Meldunek czwarty (12.02)
Zdarzył się bracia wypadek! Nie mogę teraz długo pisać, bo muszę Ramberta spokojnie prowadzić po…falach. Tak tak, Rambert spadł do oceanu. Straszny ten kraniec świata, straszliwy! Teraz wracamy po woli, a jak się trochę ocean uspokoi, to relację napiszę…

Meldunek piąty (15.02)
Piszę tę relację w momencie, gdy ziemię Okoczii już widać przez kokpit. Trzy dni wodowania Ramberta po wzburzonej wodzie to jedno z najgorszych doświadczeń, jakie przyszło mi przeżyć podczas moich podróży. Całe poszycie nadaje się do wymiany. Śmigła pogruchotane, woda w sterowni. Załoga na szczęście jakoś się trzyma, choć od dwóch dni nic nie jemy, bo ocean wdarł nam się do spiżarni. Jak to wszystko się stało?

Otoż dzień przed nadaniem czwartego meldunku wiatr wzmógł się tak, że strach mnie obleciał, a nie często się to zdaża. Postanowiłem jednak nie zawracać, szczególnie, że Mewa wciąż uparcie twierdziła, że przed nami jakiś ląd majaczy. Po godzinie bezskutecznego parcia pod wiatr (ciągle staliśmy w miejscu!) zadecydowałem obniżyć kurs i szukać tunelu powietrznego tuż nad taflą wody. Według mapowskazu znajdowaliśmy się już na krańcu mikroświata. Wyraźnie widać jednak było, że woda w otchłań nie spada, a ptaki, ciut większe od naszych, na południe ciągle zmierzały.
Na szczęście siła wiatru tuż nad powierzchnią oceanu była mniejsza, ale fale nas dosięgały raz po raz głaszcząc brzuch Ramberta.
Wtem ujrzałem wyraźnie – ląd. Daleko był jeszcze od nas, ale ląd jak bizon! Wyspa to pokaźnych rozmiarów i góry na niej też były, ale wicher wznosił ku górze krople wody morskiej, tworząc wodne zasłony, przez które obserwacja była ciężka. Nagle Otyły Bizon zakrzyknął, że fala się zbliża na lewej burcie. Za późno już było na reakcję. Woda trzasnęła o sterowiec. Maszyna zatoczyła się w powietrzy, śmigła w proch rozleciały i Rambert runął z pluskiem do wody. Na szczęście boczne śmigła pozostały całe i mogłem spokojnie zawrócić i wodować Ramberta do Okoczii…

Szczęśliwie, przed uderzeniem udało mi się wysłać samopływającą sondę z urządzeniem do utrwalania obrazów, ale Bizon jeden wie, czy uda się jej dotrzeć do lądu nieznanego i czy wróci ona do Okoczii…

Entry filed under: Uncategorized.

Szczyt, problemy z Wodzem, podróż Swawolnego, Mendiel, zęby Reala Mikrooceania, Raymond, łaskawi bogowie, Bobry, Prądy, Moher i Przejrzysta Toń

1 komentarz Add your own

  • 1. Pel Nander  |  16 lutego, 2009 o 12:59 pm

    Hm. relacja dobra i wynik też ląd jest jakiś? ;]. Znane Wyspy Aztec a za nimi ten ląd to może być. Totuga. Nowa Furlandia lub Wyspy Chattycjii i Warpacjii. Albo wszystko razem nikt więcej chyba się tam nie umieszczał.? ;D

    Sonda samo naprowadzająca z wbudowanym GPSem, ? ;D

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Trackback this post  |  Subscribe to the comments via RSS Feed


Kalendarz

Luty 2009
Pon W Śr Czw Pt S N
 1
2345678
9101112131415
16171819202122
232425262728  

Most Recent Posts